Maroko // surf camp + video


Jak wyglądało zorganizowanie wyjazdu do Maroko?
Gdzie mieszkaliśmy i co jedliśmy?
Surfowanie po oceanie, moje wrażenia i wszystkie koszty -  zapraszam na post, aloha!



Od mojej wizyty w Maroko upłynął już rok i z tej okazji dzielę się z wami moimi wspomnieniami z tego miejsca. Z nakręconych video stworzyłam, krótki filmik prezentujący domek, w którym mieszkaliśmy, a więcej praktycznych informacji przeczytacie w poście poniżej. 
Zacznę od początku. Najpierw narodził się pomysł wyjechania na wypad surferski do Portugalii. Tak natknęliśmy się razem ze znajomymi na wyjazd 7-dniowy organizowany przez biuro Feel The Flow do TAGHAZOUT w Maroko. Po przekalkowaniu wydatków: samolot, transport, nocleg, jedzenie stwierdziliśmy, że lepiej będzie pojechać z biurem podróży i niczym się nie martwić. Prawdopodobnie dlatego że była to spontaniczna decyzja podjęta tylko dwa miesiące przed podróżą.
Wylot do Maroko był z Warszawy i cała podróż trwała około 4,5h.  Na terenie hotelu Sol Housetaghzaut bay - suf, mieszkaliśmy w dwupiętrowym drewnianym domku" HOUSE MASTER CABANA"  tylko w cztery osoby. Dwie łazienki, dwie sypialnie, kuchnia, salon, piękny taras oraz widok z okna na ocean do którego dzieliła nas tylko minuta spacerem. 

Surfing
Mogliśmy wykupić lekcje surfingu (160 euro), które obejmowały zajęcia z instruktorem, transport na plaże oraz wyżywanie. Jednak nie skorzystaliśmy z niej i na własną rękę wynajęliśmy deski, pianki (50 euro na 5 dni) i sami ogarnialiśmy transfer na plaże - było to ekonomiczniejsze, ale czasem kłoptliie, ponieważ z taksówkarzami nie zawsze potrafiliśmy się dogadać. Na naszej plaży przed hotelem, nie dało się surfować, gdyż były małe fale, więc jeździliśmy na inny spot. To była moja pierwsza przygoda z surfingiem i trochę szkolili mnie chłopacy, którzy mieli, więcej doświadczenia, czyli czyta amatorka! Tak więc, udało mi się złapać kilka fal, przy okazji napić się wody z oceanu, poobijać i spalić skórę (przedziałek) na głowie. Zakwasy na drugi dzień dawały się we znaki, w czym na pomoc przychodziła joga i rozciąganie na tarasie. W sumie to surfowaliśmy 3 albo 4 dni, a resztę czasu spędzaliśmy nad basenem i w domkach. 

Miasto i jedzenie
W cenie zakwaterowania mieliśmy śniadania, więc resztę posiłków jedliśmy na mieście. Taghazout to malutkie miasteczko, do którego mieliśmy 10 minut pieszo. Tam jedliśmy w lokalnych knajpach tradycyjne marokańskie danie - kefte, owoce morza i świeżo wyciskany sok z owoców (ceny porównywalne w Polsce). Muszę przyznać że ulice były ubogie i brudne, ale miały swój urok. Podczas wyjazdu prawie każdy z nas złapał wirus, co jest bardzo częstym objawem przy zmianie flory bakteryjne; stało się to prawdopodobnie przez testowanie jedzenia na mieście.  
Miastowa ludność to w dużej mierze mężczyżni przesiadujący na różnych placach, prowadzący sklepy i bazary. Zdarzało się, że w sklepie mężczyzna nie chciał obsłużyć jednego klienta, ponieważ była to kobieta. Dziewczynom radzę poruszać się w krajach muzułmańskich w towarzystwie chłopaków, ponieważ bywa nieprzyjemnie. 

Ile kosztował wyjazd?
2500zł - lot, zakwaterowanie, śniadania, transfer z i na lotnisko. Za sufing, taxe i wydatki na mieście płaciliśmy osobno. Oprócz tego dodatkowo z przyjaciółką wzięłyśmy bagaż rejestrowany do 20kg. Podsumowując,  na całe wakacje wydałam około 3500zł.
Wyjazd był niesamowity, lecz następnym razem pojechałabym na własną rękę, zorganizowała wszystko dużo wcześniej i reszcie proponuję to samo. Plusem na pewno było to, że wszystko za nas zorganizowało Feel The Flow i my nie musieliśmy się niczym martwić, tylko odpoczywać nad basenem i sączyć drinki z parasolką, które sama musiałam kupić.

Peace&Love,
Wika 

PS Gdy oddajecie wypożyczony sprzęt, zawsze róbcie to osobiście i w odpowiednie ręce. Chłopakom zapodział się bodyboard, zrobiło się straszne zamieszanie i musieli zapłacić za niego niemałą sumkę szkółce surfingu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 WIWUART , Blogger